Leżała na podłodze SOR-u, bo nie była w stanie wysiedzieć z bólu na krześle. "Mówiłem już, żeby pani stąd wyszła"
Osoby, z którymi pani Katarzyna miała do czynienia przez dziewięć godzin na SOR-ze w Warszawie, nie zdiagnozowały, co jej dolega. Gdy się wypisała na własne życzenie, lekarz nawet odetchnął z ulgą. Dzień później kobieta znalazła się na oddziale szpitala zakaźnego.
"Gazeta Wyborcza" opisała historię pani Katarzyny, która przeżyła gehennę na SOR-ze w warszawskim Szpitalu Południowym. - Pan z triażu miał pretensje, że leżę na podłodze. Czułam się tak źle, że nie byłam w stanie wysiedzieć na krześle, ale usłyszałam, że na podłodze leżeć nie można. Mój brat, który był tam ze mną, wdał się z tym panem w kłótnię, co poskutkowało tym, że w końcu znalazło się dla mnie łóżko. Ale brat usłyszał, że dalej na oddział ze mną nie wejdzie - zaczyna się jej odpowiedź. Okazuje się, że pacjentka nie mogła doprosić się od personelu wody czy kroplówki na wzmocnienie.
- Bardzo chciało mi się pić. Po około dwóch-trzech godzinach bratu udało się wejść do mnie innymi drzwiami i przekazać mi wodę. Pobrano krew do badań, przez kolejne godziny nic się nie działo. W końcu przyszedł lekarz i stwierdził: "Wypisujemy panią, ma pani zapalenie pęcherza". Odpowiedziałam, że zapalenie pęcherza już po porodzie leczyłam. Uznał, że pewnie słabymi antybiotykami. Wymieniłam nazwy, bo to jedne z najmocniejszych dostępnych antybiotyków. Lekarz odpowiedział, że nikt mu tego nie powiedział. A przecież przyniosłam ze sobą do szpitala całą dokumentację medyczną. Uznał, że CRP mam dobre, bo było niższe niż to w czasie mojej ostatniej wizyty w tym szpitalu. Ale od porannej wizyty w przychodni wzrosło trzykrotnie. Zlecił badanie moczu pod kątem zapalenia pęcherza. Bo skoro kobieta w połogu gorączkuje, to musi być pęcherz - powiedziała pacjentka.
W końcu stwierdziła po dziewięciu godzinach, że wypisuje się na własne życzenie. - Uznałam, że nie będę czekać na wyniki badania moczu, skoro nie pęcherz mi doskwiera. Gdy powiedziałam, że chcę się wypisać na żądanie, lekarz odpowiedział: "I bardzo dobrze, mówiłem już pani kilka godzin temu, żeby pani stąd wyszła" - relacjonuje pacjentka.
A że jej stan się pogarszał, dzień później po konsultacji z gastroenterologiem zgłosiła się do szpitala zakaźnego i została przyjęta na oddział. - W szpitalu zakaźnym byli pod wrażeniem, że sama chodzę. Miałam hipoglikemię, byłam odwodniona. Usłyszałam, że pacjentów w takim stanie wożą na łóżkach - powiedziała. Ostatecznie spędziła kilka dni na oddziale, bo okazało się, że ma zapalenie jelita grubego. Całe leczenie wymagało kilkumiesięcznej terapii.
Szpital Południowy nabiera wody w usta. Kobieta złożyła skargę na to, jak była potraktowana na SOR-ze. - Tydzień temu zwróciliśmy się do szpitala z pytaniami, dlaczego pacjentce nie zapewniono dostępu do wody ani nie podano kroplówki w związku z odwodnieniem, dlaczego odmówiono jej obecności osoby bliskiej, dlaczego nie podjęto diagnostyki adekwatnej do jej objawów i zgromadzonej dokumentacji medycznej oraz wydano diagnozę bez odzwierciedlenia w wynikach badań. Na odpowiedź wciąż czekamy - czytamy w artykule z 20 października.