Rolnik z Mazowsza sterroryzowany przez stado żurawi. "Szlag mnie trafił"
Przez straty, jakie poniósł przez niechciane ptaki na polu, musi teraz poświęcać swoje życie rodzinny, by pilnować sadzonki kukurydzy.
Rolnik ze wsi Leśniczówka ( woj. mazowieckie) - Jacek Musiejczuk żali się, że po tym jak miesiąc temu zasiał na swojej działce rolnej dwa hektary kukurydzy, po kilku dniach okazało się, że wszystkie sadzonki zniknęły. Sprawcami kradzieży okazało się gnieżdżące się na pobliskich mokradłach stado żurawi. - Szlag mnie trafił, bo koszt nasion i zasianie dwóch hektarów to dwa i pół tysiąca złotych. Rad nie rad, dwa tygodnie temu zasiałem ponownie kukurydzę. Gdy zobaczyłem, że kiełkuje, zacząłem pilnować uprawy. Pilnuję, ale co z tego kiedy nie mogę straszyć żurawi, bo są pod ochroną. Chodzę grzecznie wokół pola i liczę na to, że moja obecność je odstrasza. Gdybym rzucał petardy, albo robił hałas, to mógł bym się narazić na wysokie mandaty - zdradził pan Jacek w rozmowie z "Super Expressem".
Rolnik - po zatwierdzeniu wniosku w Departamencie Ochrony Środowiska - mógłby płoszyć żurawie armatką hukową. Jednak ornitolog mu to odradził. - Stwierdził, że to nic nie da, bo ptaki przyzwyczają się do huku i dalej będą mimo tego wyżerać sadzonki - dodał poszkodowany rolnik. Nie chce stracić kolejnych pieniędzy. - Nie można ubezpieczyć plonów od zniszczenia przez ptactwo, bo żadna firma ubezpieczeniowa nie godzi się na to. Zamiast zająć się rodziną i inną pracą w gospodarstwie muszę wypatrywać z krzaków, czy przypadkiem nie leci stado szkodników do mojej kukurydzy - podsumował.